Komentarze (0)
Może nie jutro ale pójdziemy. Czekałam i się doczekałam. Przeszło to moje najśmielsze marzenia. Szczęście chodzi piechotą w podartych trampkach, trzeba je tylko zauważyć.
Uczymy się, marzniemy, chorujemy, czekamy do soboty, mała euforia, marzniemy, czekamy tesknimy. Powinno być więcej nauki. Cóż nie potrafię. Myśli mi uciekają, błądzą wokół jego głowy. Wokół gestów, słów. Wspomnień, zdarzeń tak mi bliskich ale wydajacych się odległych w czasie.
A może mi się to śni? Bo przecież nie jestem cudowna i piękna, chociaż tak często to słyszę. Jestem nieznośna i marudna, a on kocha tą moją ciapowatość, moje ciągłe marznięcie i niewyspanie.
Nagłe 180 stopni, a ja już się zgubiłam, nie mogę przyzywczaić się do nowego pozytywu.
Wycinam wspomnienia, robię z nich motywy, kanony, które są moimi małymi ideałami. Zamieniam pogodę, miejsca osoby. Wszystko żeby poprawić sobie humor. Kocham swoją wyobraźnię, tylko żeby nie zabrnac w tym za daleko. Tutaj też niejest tak źle. Mamy wtorek do piątku nie daleko.
Do tego czasu nauczymy się chodzić na obcasach i pełni gracji, piękna i szczęścia wkroczymy do sali. W srodku będę się skręcać, denerwować ale dla nich wytrzymam. Przez 4 godziny będę jak inne. W sukience, pantoflach na obcasie, w pieknym makijażu i ślicznie upiętych włosach, aby o godzinie 1.20 pozbyć się tego wszystkiego.
Ale przecież jestem szczęściwa, to czemu znów marudzę?